Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony! Więcej informacji na temat cookies.
^Powrót

NSZZ "Solidarność" poleca

Logowanie

Niespełna pół wieku temu człowiek postawił stopę na Księżycu. Kilka lat później ja dotknąłem stopą Ziemi. Nie pamiętam tego momentu dokładnie z oczywistych względów. Zresztą zanim dotknąłem naszej planety stopą, to badałem ją brzuchem, pośladkami i rękami. Momentami było to bolesne doświadczenie, niemniej nauczyłem się, a jakiś czas później zacząłem marzyć o tym, aby móc postawić stopę na innych planetach. Zostać kosmonautą to był jeden z moich przedszkolnych planów na życie, choć chciałem też zostać czołgistą, kolarzem, płetwonurkiem, kierowcą autobusu PKS i listonoszem, bo bardzo mi się podobał jego mundur oraz wypełniona przesyłkami i pocztówkami torba. 
 
Skupię się jednak na planie kosmicznym, tym bardziej że rozpalał on wyobraźnię milionów chłopców w Polsce. I nie tyle z powodu tzw. pierwszego lotu Polaka w kosmos, ile kreskówek typu „Załoga G” i, rzecz jasna, „Gwiezdnych wojen”. Wydawało mi się, że gdy dorosnę, to lot na Marsa czy Wenus będzie sprawą rutynową. Wystarczy, że skończę jakąś szkołę latania w kosmos, technikum rakietowe, czy coś w tym stylu i, choć wtedy tak się o tym nie mówiło, będę miał ciekawą i pełną wyzwań pracę. Nie muszę dodawać, że nie wykonuję żadnego z zawodów, co do których miałem poważne plany w dzieciństwie. Chłopięce marzenia rzadko się spełniają, no chyba, że ktoś od kołyski planuje, że zostanie ślusarzem-zbrojarzem, spawaczem czy hydraulikiem, ale to raczej rzadkie przypadki i z takim dzieckiem należy udać się do psychologa. 
 
Im bardziej dorastałem, tym bardziej dostrzegałem, jak oddala się moje marzenie o podróżach kosmicznych. Może i dobrze, bo nawet w zwykłym autobusie PKS nie przestawała mi doskwierać choroba lokomocyjna, więc na promie kosmicznym pewnie byłoby jeszcze gorzej. Nie pamiętam, kiedy marzenia o lotach w kosmos ostatecznie porzuciłem, ale kosmiczne wątki w ziemskim życiu pozostały. Każdy, kto oglądał „Załogę G”, pamięta komendę „Transformacja”. Bawiliśmy się w to, aż na przełomie lat 80-tych i 90-tych zetknęliśmy się z transformacją bezpośrednio. Nie miała ona nic wspólnego z przemianą bohaterów kreskówki w superbohaterów. Zaklęcia o transformacji gospodarki, transformacji społecznej, transformacji mediów gęsto zapełniały szpalty gazet i nieustannie brzęczały w eterze. O ofiarach przemian tracących pracę i popadających w ubóstwo mówiono rzadko i niechętnie. Dopiero z czasem zaczęły się przebijać szerzej opinie, że to nie tak miało być, że terapia szokowa to błąd, że na naszej próbie kosmicznego lotu do królestwa wolności i sprawiedliwości społecznej wzbogaca się pewna grupa wybrańców i że ratunku, nie w tym mieliśmy lecieć kierunku.
 
I znowu trochę lat minęło. Jakoś tam żyjemy i jakoś tam marzymy, ale bez tej dziecięcej wiary, że lada moment owe marzenia się spełnią. Trudno porzucić wrażenie, że po prostu dryfujemy, podczas gdy stery naszej kosmicznej łajby próbują opanować dwie grupy – dawnych wybrańców i nowych wybrańców. Wmawiają nam, że albo jesteś z nami, albo jesteś z nimi. Albo jesteś wyznawcą naszego 4 czerwca, albo ich 4 czerwca, a pośrodku tylko czarna dziura. Aż się chce sięgnąć po torbę chorobową. Co prawda marzenia o locie na Księżyc porzuciłem bez żalu. Trudniej było mi zapomnieć o planach zostania kierowcą pekaesu. Ale nie chcę się pożegnać z przeświadczeniem, że mimo wszystko, gdzieś tu, u nas, musi być jakaś normalna cywilizacja, a nie tylko plemiona zwaśnionych kosmitów.
 
Jeden z Drugą;
 
 
 
źródło: Tygodnik Śląsko - Dąbrowski NSZZ Solidarność
Copyright © 2014. Międzyzakładowa Organizacja Związkowa NSZZ "SOLIDARNOŚĆ" Transportu Kolejowego w Katowicach  Rights Reserved.